Czy tłumacze to pracoholicy?

Czy tłumacze to pracoholicy?

Studia językowe przyciągają ludzi, którzy chętnie i dużo się uczą i już ze szkoły wynoszą nawyk regularnej ciężkiej pracy. Być może więc część z nas jest urodzonymi albo wyuczonymi pracoholikami? Bierzemy na siebie dużo, angażujemy się w wiele projektów, a potem często czujemy się przytłoczeni.

„Statystyczny tłumacz” to człowiek ciekawy świata, nic więc dziwnego, że interesujemy się różnymi tematami i łatwo dajemy się wciągnąć w interesujące projekty i tematy.

Jedną z przyczyn pracoholizmu jest to, że pracując z ludźmi i dla ludzi zaspokajamy wewnętrzną potrzebę bycia potrzebnym. Zaufanie ludzi, którzy powierzają nam swoje projekty, zlecają tłumaczenia potrafi nas dowartościować. Oczywiście to znak, że ludzie nas cenią i szanują. Najrozsądniej byłoby zachować równowagę i realizować taką potrzebę poprzez robienie dobrych rzeczy dla siebie. Z drugiej strony, jeśli kochamy swoją pracę i czujemy się dowartościowani realizując kolejne zlecenie czy musimy szukać dowodów na „bycie najlepszą wersją siebie” gdzieś indziej? Słuchając swoich koleżanek i kolegów tłumaczy zauważam w nich cechy perfekcjonizmu i pracoholizmu. Ciągła presja otoczenia, żeby być coraz lepszym, coraz nowsze kursy, programy których musi nauczyć się tłumacz wzbudzają w nas napięcie, a to przekłada się na pracoholizm. Wielu z nas boryka się z podobnymi dylematami. Wbrew pozorom potrzeba naprawdę dużo wysiłku, żeby nauczyć się odpoczywać. Podobno człowiek, który żyje w ciągłym stresie wyjeżdżając na wakacje potrzebuje 3-4 dni, żeby przestać myśleć o pracy, następnie gdy zaczyna odczuwać pełne odprężenie kończy się urlop. Aby nie zwariować w tym pędzącym świecie powinniśmy nauczyć się wynagradzać samych siebie i korzystać w pełni z chociażby małych 15 minutowych przerw na kawę.

Czy ja zawsze tak uważałam? Absolutnie nie! Początki były bardzo trudne. Panuje wyobrażenie, że praca tłumacza to łatwy zawód. My-tłumacze siedzący przed laptopem za aromatycznym espresso, nie martwiący się zleceniami. Zlecenia napływają same, a my z uśmiechem na ustach patrzymy na nasze konto bankowe, jak wpływają przelewy. Pragnę z Wami podzielić się moimi doświadczeniami. Musiałam jednak wypracować rozwiązania metodą prób i błędów. Ja – matka polka z wiecznymi wyrzutami sumienia. Chciałam idealnie łączyć życie zawodowe z życiem prywatnym. Panie czytające artykuł, wiedzą że korektor pod oczy to najlepszy przyjaciel kobiety. Korektor jako kosmetyk potrafi działać cuda, ale nie ukryje permanentnego niewyspania. Sama musiałam nauczyć się równowagi. Pozbyć się wewnętrznego poczucia winy i niepokoju, że coś jeszcze muszę dokończyć, wciąż za mało. Na początku pracowałam też jako lektorka rosyjskiego, łapałam pierwsze zlecenia pisemne i ustne, przez co moje wysiłki były dużo mniej ukierunkowane. Dzisiaj potrafię rozsądnie rozplanować swój dzień, pracę kończę o 17, potrafię w ciągu dnia wyjść z buldożkami i ugotować obiad. Oczywiście, że wstępuje w nas tłumaczy entuzjazm, gdy pojawia się nowe interesujące zlecenie. Odruchowo przyjmujemy, choć powinniśmy często oszczędniej gospodarować naszym czasem i zasobami „przerobowymi”. Równowaga jest potrzebna, osoby pracujące w korporacji, również mają czas na kawę, lunch i chwilę rozmowy z kolegami z pracy. Różnica polega na tym, że dla pracownika korporacji przerwy są okazją do kontaktów międzyludzkich i żartów.

Praca powinna być naszym sensem życia, dawać nam satysfakcję, ale nie powinna nas wypalać. Kiedy zaczynamy odczuwać taki stan to znak, że jesteśmy zmuszeni wprowadzić zmiany. Dbajmy o samych siebie. Jeśli nauczymy się efektywne odpoczywać to nasza praca również będzie wydajniejsza. Nowe siły to nowi my.

0 Comments
Share Post
No Comments

Post a Comment

Visit Us On FacebookVisit Us On InstagramVisit Us On Linkedin